- Ale nie martw się - kontynuował, już bardziej zdecydowanym głosem.
- W większości więzień mają prawo monitorować cele, więc jestem pewien, że nowi członkowie mojego fanklubu zostaną stosownie ukarani. Czymś w rodzaju kary dyscyplinarnej lub izolacji od innych więźniów, czymś, co stanowczo odstręczy psychopatów skazanych na dożywocie od zabawiania się kosztem agenta specjalnego. - Zmień numer. - Jeszcze nie teraz. - Quincy, nie bądź dupkiem! - Nie jestem. Jestem tylko cierpliwy. Rainie zamilkła, a potem zrozumiała. - Chcesz, żeby telefonowali, licząc na to, że któregoś uda ci się nakłonić do podania oryginalnego źródła? - Jutro rano złożę moim przełożonym raport na temat tego incydentu. Biuro bardzo poważnie podchodzi do kwestii bezpieczeństwa swoich agentów. Na pewno błyskawicznie założą podsłuch na mój telefon. Może po¬ dzwonią do paru więzień. A może warto będzie złożyć wizytę Miguelowi Sanchezowi. Chciałbym to zrobić. - Masz jakąś teorię na temat tego, kto puścił farbę? Z pewnością ktoś, kto cię zna. - Być może. Chociaż może to jakiś student, który dla zabawy włamał się do komputera firmy telefonicznej. - Ale nie uważasz, że to ktoś taki? - Nie. Myślę, że to sprawa osobista i że tajemniczy żartowniś podał nie tylko mój prywatny numer telefonu. Zastanów się nad słowami Sancheza. Powiedział: „Pierdolę twoją martwą córkę w jej kurewskim grobie za pomocą pieprzonego białego krzyża". Dlaczego biały krzyż? Rainie zamknęła oczy. Wyobraziła sobie biały krzyż i aż ścisnęło ją w dołku. Zrozumiała, że nie powinna siedzieć w tym głupim motelu. Ni powinna tu siedzieć, udając, że biznes to biznes. Powinna być w domu Quincy'ego. Powinna tulić go tak delikatnie, jak kiedyś on tulił ją. - Arlington - powiedział zdecydowanie. - Ten człowiek nie tylko podał mój numer. Przynajmniej jednemu więźniowi powiedział, gdzie jest grób mojej córki. Sukinsyn. - Głos mu się załamał. - On wydał Mandy. Rainie czekała. Głos Quincy'ego brzmiał już trochę lepiej. Czuła, jak bierze się w garść, jak wraca jego opanowanie i pewność agenta federalnego. Cóż, potrzebował masek, tak samo jak ona. Zdziwiła się, jak bardzo zabolało ją zrozumienie tego faktu. 62 A Zupełnie bez powodu znów pomyślała o małym słoniu biegnącym przez pustynię. Inne słonie kopnięciami powalały go na ziemię, ale on wstawał. Ostatecznie jednak szakale i tak go rozszarpały. - Myślisz, że mają jakiś związek? - spytała po chwili. - Co? - Telefony i wypadek Mandy. Ciekawe, że wcześniej nie wynająłeś kogoś do zbadania jej śmierci, zanim zacząłeś odbierać telefony z pogróżkami. - Nie wiem, Rainie. Może to po prostu okazja. Wielu ludzi nie ma nic lepszego do roboty oprócz żywienia nienawiści do mnie. Może usłyszeli o pogrzebie Mandy i doszli do wniosku, że oto nadarza się okazja do zabawy. Nieraz już bywało, że ktoś znajdował dostęp do osobistych informacji o jakimś agencie. Oczywiście, sprawa nie zataczała takich kręgów jak teraz, ale przecież żyjemy w epoce komputerów. - To mi się nie podoba - powiedziała Rainie. - Poza tym fakt, że San¬ chez wspomniał o Mandy... To mi wygląda na wskazówkę.