pozornie zachowywał się jak troskliwy mąż. Kochający.
Popadli w codzienną rutynę. Ona nakarmiła zwierzaki i poszła do łóżka poczytać, on obejrzał wiadomości, zanim udał się do sypialni. Niewiele mówili; nadal wyczuwali w powietrzu niepewność i napięcie. Kątem oka obserwowała, jak Bentz się rozbiera, i zauważyła, że kładąc się do łóżka, skrzywił się lekko. Zaznaczyła, w którym miejscu przerwała lekturę, zamknęła książkę, odłożyła na nocnym stoliczku. – Nie chcę się kłócić – powiedziała, wyciągając rękę do lampy. Przez chwilę leżała nieruchomo, czekała, aż jej wzrok przywyknie do ciemności. – Nie chcę zasypiać w gniewie. – A gniewasz się? Powiew znad rozlewiska poruszył zasłonką w oknie. – Tak, trochę. Jestem sfrustrowana i... martwię się, chyba tak. Mam wrażenie, że... że jesteś tuż obok, a ja nie potrafię cię odnaleźć. Materac zaskrzypiał, gdy odwracał się w jej stronę. – To szukaj dalej – szepnął jej we włosy. Jego ciepły oddech łaskotał ją w szyję. Wielka dłoń odnalazła jej talię. – Nie skreślaj mnie. – Nie skreślaj nas – szepnęła. Łzy dławiły ją w gardle. – Nigdy. – Zamknął ją w ramionach i przyciągnął do siebie. Odnalazł jej usta w ciemności i pocałował, mocno, namiętnie, aż poczuła, że i w niej rodzi się ogień. Nie powinna tego robić, nie powinna wpadać w pułapkę zmysłów, gdy dręczy ją strach o ich wspólną przyszłość, ale jego dotyk uwodził jak zawsze, jego bliskość dawała ukojenie. Jego język naciskał, pokonał opór jej zębów, zapraszał do zabawy. Nie, Liwie, nie daj się zaspokoić seksem, gdy pragniesz rozmowy. Podciągnął jej koszulę nocną, muskał palcami jej skórę. Ciągle ją całował, błądził rękami po jej udach, biodrach, talii. – Nie jestem pewna, czy to dobry pomysł – szepnęła. – Nie tylko dobry. Świetny. – Ściągnął z niej koszulę nocną, cisnął na podłogę i przykrył sobą. – Nawet przez sekundę nie waż się myśleć, że nas skreśliłem – powiedział, gdy mocowała się z jego bokserkami, pieszcząc przy okazji napięte pośladki i silne uda. Chciała mu uwierzyć. Bardzo chciała. – Rozkoszuj się – szepnął. Oddała mu się duszą i ciałem. Później nie spała. Wentylator młócił powietrze, zmuszał je do ruchu. Boże, ależ ona go kocha. Od tej miłości aż bolało ją serce. Ale nie pozwoli, by to ją zniszczyło. Pogłaskała go po szorstkich włosach, wsłuchana w jego ciche chrapanie. Gałki oczne poruszały się szybko, napiął się nagle, zamiast rozluźnić. – Nie – powiedział na głos. – Nie, o Boże! Stój! – Cicho – szepnęła. – Wszystko w porządku. – Stój! Błagam! Nie! – Panikował, dyszał ciężko. – Jennifer! – Wykrzyczał jej imię przez sen i się uspokoił. O1ivia nie zmrużyła oka. Cały czas miała w uszach jego głos, gdy wołał Jennifer. Wstała, zeszła na parter, owinęła się ciepłym kocem i ułożyła na kanapie. Pies przywarł do niej radośnie. Leżała wpatrzona w księżyc za oknem. Nie wiedziała, co się dzieje z mężem, ale wyczuwała, że pierwsza żona w jakiś sposób pogłębia przepaść między nimi. To idiotyczne. Poznała Ricka wiele lat po śmierci Jennifer i choć podejrzewała, że przedwczesna śmierć pierwszej żony go gryzie, że cierpi, iż on żyje, a ona nie, miała wrażenie, że się z tym uporał. Aż do dwóch tygodni w śpiączce. Coś się stało, gdy był nieprzytomny. Rick Bentz się zmienił. I właściwie nic w tym dziwnego, jeśli weźmie się pod uwagę okoliczności. Uniknął śmierci o włos. Nie sposób wyjść z takich opałów bez zmian na psychice. Wycofanie się i introspekcja to normalne zjawiska. Na miłość boską, Bentzowi śmierć zajrzała w oczy, więc O1ivia dawała