- Ja... byłem grzesznikiem, ale się zmieniłem, Smith, przysięgam na Bogato znaczy odnalazłem Pana.
- Gówno prawda. - Nie zaszkodziłoby ci, gdybyś i ty przyjął Jezusa do swojego serca, Smith. Może wygnałby nienawiść z tej twojej czarnej jak smoła duszy. - Wezmę to pod uwagę - odparł cynicznie Nevada. - Przyszedłeś mnie dręczyć? - Po prostu chciałem usłyszeć prawdę. - Nevada w zamyśleniu podrapał się po brodzie. - Wiesz, jak to się mówi, Caleb: „Prawda was wyzwoli”. - No przecież to właśnie robię, nie? Wreszcie mówię prawdę. Jeżeli Ross McCallum był w sklepie Estevana tamtego wieczoru, kiedy Ramón dał się zabić, to ja go nie widziałem. Nevada zbliżył się o krok. - Ale dziesięć lat temu skłamałeś i pomogłeś wsadzić tego człowieka za kratki. Dlaczego? Mięsień zadrgał w kąciku ust Caleba. Chory szybko zamrugał. - Dlaczego? Oczy starego człowieka odzyskały blask. Na twarzy pojawił się ironiczny, ohydny grymas. - Bo to kawał wrednego sukinsyna i nawet jeśli nie zabił Ramóna, to należało go zapuszkować. - A więc skłamałeś. - Dzisiaj bym tego nie zrobił. Nevada powoli pokręcił głową. - Wiesz co, Caleb, jeśli kłamie się w takiej sprawie i wrabia kogoś w zbrodnię, której ten ktoś nie popełnił, to tylko po to, żeby uratować własną nędzną skórę... - Nie zabiłem tego starego meksykańskiego przybłędy i ty dobrze o tym wiesz! - Nagle Caleb bardzo się ożywił, a 29 jego ziemista twarz nabrała rumieńców. - ...albo dlatego, że dostało się w łapę, żeby kłamać. - Nevada popatrzył Calebowi prosto w oczy. - Słyszałem różne pogłoski na mieście, Caleb. Na przykład, że chcesz sprzedać swoją historię jakiemuś reporterowi. Calebowi zrzedła mina. - Zastanawiam się, czy zamierzasz nałgać temu reporterowi tylko po to, żeby dostać szmal. - Jesteś żałosnym draniem - wybełkotał Caleb. - Bez wątpienia. - Wynoś się, Smith - syknął starzec. - Jestem chory, umierający i postanowiłem oczyścić sumienie, zanim stanę przed swoim Stwórcą. Ot i cała przyczyna. A teraz wyjdź, bo zawołam pielęgniarkę i każę cię wyrzucić. Nevada nic więcej od niego nie wyciągnął. Caleb Swaggert zamierzał zabrać swoje tajemnice do grobu. - Jak ci się jeszcze coś przypomni, daj mi znać. - Wynoś się. Nevada podszedł do drzwi. - I wiesz co, Smith? Odwrócił się i zobaczył słaby uśmiech na wąskich, spieczonych wargach Caleba. - Niech Pan będzie z tobą. Rozdział 4 Bum! Drzwi więzienia zamknęły się ze szczękiem. Ross McCallum był nareszcie wolnym człowiekiem. Najwyższa pora. Ten koszmar ciągnął się od dziesięciu lat, z czego osiem Ross spędził za kratkami - cała dekada straconego życia. Z jednej strony miał ochotę pójść do najbliższego baru i znaleźć tam sobie gorącokrwistą kobietę. Potem szklaneczka José Cuervo i jakiś tani motel. Ale z drugiej strony pragnął zemsty, i to bardzo. Odetchnął głęboko świeżym powietrzem. Było wspaniałe. Zerknął przez ramię, wykonał obraźliwy gest w kierunku wartownika na wieży strażniczej i po cichu powtarzał „pieprzcie się”, mając na myśli wszystkich wkurzających go więźniów, każdego gnoja strażnika, a zwłaszcza drania, który był ich przełożonym i rządził więzieniem niby jakiś cholerny król. - Daj już spokój - mruknął do siebie i splunął na nierówny beton podjazdu. Wyszedł na wolność. Tylko to się liczyło. I nigdy tu nie wróci. Obiecywał to sobie każdego ranka, kiedy budził się, patrzył w sufit i czuł w nozdrzach smród tego miejsca. O nie. Już wolałby umrzeć, niż ponownie trafić za kratki. Ciągnąc za sobą zabrudzoną torbę ze swoim skromnym dobytkiem, podszedł butnie do podniszczonego kombi,