się w rolę opiekuńczej starszej siostry. – W stodole nie może
być o wiele gorzej niż tutaj. Gdy dzieci sobie poszły, Sebastian odchrząknął znacząco. – Ta mała ma niewyparzoną buzię. – Och, obydwoje są fantastyczni – uśmiechnęła się Lucy. Sebastian w milczeniu zatrzymał na niej wzrok. Cisza dźwięczała w uszach. Żadnej klimatyzacji, żadnych samochodów, nie było słychać nawet śpiewu ptaków. – Plato powiedział, że jesteś na urlopie dziekańskim. – Aha, więc taką wersję teraz rozpowszechnia. Cholera. Zapomniałem, że jego matka wykłada w college’u. Powiedz mi, po co tu przyjechałaś? – dodał po chwili, wciąż intensywnie przewiercając ją wzrokiem. – Obiecałam to Colinowi – rzekła, bardzo zdumiona, że zabrzmiało to tak niedorzecznie. – Obiecałam mu, że jeśli kiedykolwiek będę potrzebowała pomocy, zwrócę się do ciebie. Dlatego przyjechałam. Ale myślę, że w gruncie rzeczy nie potrzebuję twojej pomocy. – Nie? – Nie. – Potrząsnęła głową. – To dobrze, bo nie chciałbym, żebyś jechała taki kawał na darmo – powiedział, idąc w stronę ganku. – Nie zajmuję się już pomaganiem. – Jak to? – zdumiała się Lucy. – Plato nakarmi cię i odeśle z powrotem, zanim zacznie się ściemniać. Lucy w milczeniu patrzyła na jego plecy. W chacie panował półmrok. W jednym kącie pomieszczenia znajdowało się żelazne łóżko, niedbale rzucone buty do biegania, tom poezji Roberta Penna Warrena, kupka książek o przygodach Jamesa Bonda i zbiorek opowiadań o duchach z Vermontu autorstwa Joego Citry. Była tu również lampa naftowa. Nie tego Lucy się spodziewała. Agencja Redwing Associates była jedną z najlepszych w swojej branży i posługiwała się najnowszymi technologiami. Ta firma była dzieckiem Sebastiana. Lucy oczekiwała, że będzie musiała hamować jego zapędy do działania i powstrzymywać go, by nie posuwał się zbyt daleko. Tymczasem on najzwyczajniej w świecie zbył ją niczym. Bez żadnych argumentów ani wyjaśnień. Wzięła głęboki oddech. Kurz, wysokość i suche powietrze odebrały jej resztki zdrowego rozsądku. Pomyślała, że nigdy w życiu nie powinna była tu przyjeżdżać. Wyszła za nim na ganek. – Wierzysz mi na słowo, że nie potrzebuję żadnej pomocy? – Jasne – odrzekł Sebastian, znów opadając na hamak. – Jesteś bystrą kobietą. Sama najlepiej wiesz, czy potrzebujesz wsparcia, czy nie. – A jeśli tylko nadrabiam miną? Może jestem zbyt dumna, by cię prosić, i... – I co? Bezsilnie zacisnęła dłonie w pięści. – Plato tylko żartował z tym urlopem dziekańskim, prawda? Założę się, że to Madison była bliższa prawdy. – Lucy, gdybym chciał, żebyś była na bieżąco z moim życiem, to wysyłałbym ci kartki na Boże Narodzenie. A czy ja