Natomiast mogła przyjrzeć się dokładnie dzieciom. Nie ulegało
wątpliwości, że nie mieszkają w Tradition. Nigdy wcześniej ich tu nie widziała. Śliczna blondynka w wieku około dziewięciu lat jadła hamburgera i czytała książkę. Policzki jej młodszej, rudowłosej siostry nosiły ślady łez, a maleńki chłopiec zabrudził się keczupem od frytek, których część wciąż leżała przed nim na tacy. Gdy mężczyzna odszedł w stronę kasy, Willow zauważyła, że mana sobie elegancko skrojony szary garnitur. Sprawiał wrażenie pewnego siebie. Przystojny nieznajomy zajął miejsce w kolejce dokładnie w tej samej chwili, w której Jamie otrzymał zamówionego hamburgera. Chłopiec ruszył ostrożnie w stronę matki, dumnie R S niosąc przed sobą tacę. Wszystko szło jak najlepiej, dopóki przy stoliku obok nie wybuchła awantura. Dwulatek pisnął nagle przeraźliwie. Najwyraźniej rudowłosa dziewczynka podkradła z jego tacy garść frytek, bo to właśnie na niej skupił się gniew blondynki. - W tej chwili je odłóż, Amy! Powiedziałaś, że nie chcesz frytek, więc teraz nie podkradaj ich Mikeyowi. Dorośnij wreszcie! — to mówiąc, wyrwała garść frytek z zaciśniętej piąstki dziewczynki. - Oddaj! - zawyła Amy. - Nie ma mowy, ty mała paskudo. Paskuda! Paskuda! Paskuda! - szydziła z siostry. Odchyliła się na krześle, wyciągając rękę z frytkami daleko w tył... I uderzyła nią o tacę, którą Jamie niósł z takim pietyzmem, wytrącając mu ją z rąk. Przez ułamek sekundy wszyscy milczeli. Mały chłopiec otworzył szeroko usta ze zdziwienia, rudowłosa dziewczynka przestała krzyczeć, a blondynka wyglądała na przerażoną. Ale zaraz potem znów zapanował chaos. Taca z hukiem upadła na podłogę. Cola wylała się z kubka. Jamie krzyknął zrozpaczony, widząc, jak smakołyki, o których marzył, rozsypują się po ziemi. Willow podbiegła do niego, podczas gdy sprawcy nieszczęścia wrócili do swojej sprzeczki. - To wszystko twoja wina, Amy! Gdybyś nie była taką paskuda... - Ty to zrobiłaś! - Amy nie kryła oburzenia. - Ty, Lizzie. - Chcę więcej frytek - zapłakał mały chłopczyk, uderzając rytmicznie piąstkami w plastikową tacę. - Więcej! Więcej! Jamie łkał cicho. - Ależ kochanie. - Willow przytuliła go z całej siły. - Nie R S płacz, to nie twoja wina. Byłeś bardzo ostrożny. Nie płacz. Zobacz, zaraz zawołamy kogoś, żeby tu posprzątał, a sarni pójdziemy zamówić jeszcze raz to samo. Jamie odsunął się od matki. Wierzchem dłoni otarł załzawione policzki. - Chcę do domu! Nie podoba mi się tu dzisiaj. - Popatrzył z nienawiścią na sprawców swojego nieszczęścia, którzy zdawali się całkowicie go ignorować. - Nie lubię ich! Nawet nie przeprosili. - Przepraszam. Tuż obok ramienia Jamiego pojawiła się para długich,