Miała nadzieję, że tak właśnie było; szkoda, by cały ich wysiłek
poszedł na marne. Nie. Nic nie szło na marne. Wcześniej czy później odnajdzie syna. Musiała tylko uważnie śledzić wszystkie tropy. Robiła to od dziesięciu lat i poświęci następne dziesięć, jeśli tak będzie trzeba. Albo dwadzieścia. W ogóle nie wyobrażała sobie zarzucenia poszukiwań. Przez wszystkie te lata starała się wyobrażać sobie, jakie byłyby zainteresowania Justina, jak mógłby się zmieniać, rosnąc. Kupowała zabawki, które mogły mu się spodobać. Czy wolałby bawić się piłką, czy samochodzikami? Czy mruczałby „brum, brum!", jeżdżąc nimi po dywanie? Gdy minęły jego trzecie urodziny, Milla wyobraziła go sobie na trzykołowym rowerku. Rok później, jak sądziła, zacząłby zbierać kamyczki, dżdżownice i inne takie drobiazgi. Wkładałby je sobie do małych kieszonek w spodenkach. Nie mogła się wprawdzie zmusić do podnoszenia robaków, ale kamienie... to było do zaakceptowania. Tak, mogła zbierać kamienie. I taki właśnie był początek jej kolekcji. Gdy upłynęło sześć lat od urodzenia Justina, jego matka zastanawiała się, czy gra już w piłkę nożną lub w T-ball. Pewnie dalej zbierałby kamyczki, ale tak na wszelki wypadek kupiła piłkę i mały kij baseballowy an43 41 W wieku ośmiu lat, jak sobie wyobrażała, rosły mu już pewnie stałe zęby, a jego policzki traciły tę rozkoszną dziecięcą pulchność.W jakim wieku dzieci zaczynają grać w Małej Lidze Baseballowej? Och, na pewno miałby już swój kij i rękawicę. A może ktoś nauczył go puszczać kaczki na wodzie? Zaczęła zbierać płaskie poręczne kamyki, tak na wszelki wypadek. Teraz Justin miał dziesięć lat. Może był już za duży na bawienie się kamieniami? Na pewno miałby rower z dziesięcioma przerzutkami, po jednej za każdy rok. Może interesował się komputerami? Na pewno grałby już w Małej Lidze. Mógł też mieć akwarium, pewnie umieściłby w nim kilka swoich najładniejszych kamyków. Przestała kupować zabawki. Miała już komputer, ale nie kupiła roweru ani akwarium. Rybki długo by nie przetrwały, za rzadko bywała w domu, by o nie porządnie zadbać. Patrząc tępo przed siebie, Milla siedziała bez ruchu na ciemnym cmentarzu. Absolutnie nie dopuszczała do siebie myśli, że jej synek może już po prostu nie żyć. Wolała wyobrażać sobie, że wiedzie normalne, szczęśliwe życie, że został znaleziony, kupiony czy adoptowany przez ludzi, którzy dali mu miłość i dobrą opiekę. Ale to była tylko teoria: że został sprzedany ludziom nielegalnie organizującym adopcje dzieci dla rodzin ze Stanów i Kanady Same rodziny najczęściej nie miały pojęcia, że adoptują porwane dzieci, że wiąże się z tym straszliwa tragedia prawdziwych rodziców. Próbowała się pocieszać, wyobrażając sobie Justina roześmianego, bawiącego an43 42 się, rosnącego. Niewiedza i niepewność były potworne, ale wszystko było lepsze niż zamartwianie się myślami o możliwej śmierci dziecka. Wiele porwanych dzieci rzeczywiście spotykała śmierć.