- Nie pamiętam. Może on ma na myśli jakieś inne przesłuchanie, a może jakiś serial telewizyjny.
- Tak - zgodził się Santos. - To może być to. Ogląda za dużo telewizji. - Mam dość tych kretyńskich kpin! - Gloria fuknęła niczym rozwścieczona kocica. - Następnym razem pójdę prosto do waszego szefa! - Powoli, księżniczko. Czy pani pracownik czuje się winny? Dlaczego tak nerwowo reaguje? - Nie reaguje nerwowo. Po prostu nie mógł się pozbierać po waszych oskarżeniach. - Przepraszam - wtrącił Jackson stanowczym tonem - nie wysuwaliśmy żadnych oskarżeń. Przesłuchiwaliśmy świadka. Na tym polega nasz praca. - A poza tym skąd bierze pani tę niezłomną pewność, że to nie on? - natarł Santos. - Czy pani wie, kim jest Śnieżynka? Myśli pani, że to potwór, że wystarczy wyjść na ulicę, żeby rozpoznać go w tłumie? Otóż nie. Ten chory człowiek ukrywa się pod maską. Zdaje się miły, może być wzorowym pracownikiem, ot, choćby uroczym, bezbronnym chłopcem. Gloria zbladła jak płótno. - Santos... - Jackson próbował pohamować przyjaciela, ale ten tylko podniósł rękę na znak, żeby milczał. - Ten pani Pete miał okazję, wiele okazji. Mieszka w Dzielnicy. Zadaje się z dziewczynami z ulicy. Przez całą noc jest w ruchu. Parkuje samochody, może wziąć, jaki zechce, wie, że nikt nie będzie z nich korzystał przez wiele godzin. - Co chcesz powiedzieć? Sugerujesz, że Pete... że on... - zwilżyła wysuszone wargi. - Chcę powiedzieć, żeby nie przychodziła tu pani więcej i nie dyktowała mi, co mam robić. Znam swoją pracę. Czy to już wszystko? W takim razie księżniczka wybaczy, ale morderca czeka. - Nie nazywaj mnie tak. - Dlaczego? - zdziwił się. - Woli pani „Wasza Wysokość”? - Idź do diabła! - syknęła i odwróciła się na pięcie. W tej samej chwili jej wzrok padł na leżące na biurku zdjęcia. Wstrząśnięta zrobiła krok do tyłu i chwyciła się za gardło. - Pani St. Germaine? - Jackson przyskoczył do niej i ujął ją pod łokieć. - Proszę usiąść. Gloria natychmiast się opanowała. Znikła złość, znikło przerażenie, wróciła wyniosłość i lodowaty spokój. - Dziękuję, detektywie - rzuciła, uwalniając łokieć. - Wszystko w porządku. A teraz panowie wybaczą... Wyszła wyprostowana, z wysoko podniesioną głową. Mimo jej dumnej postawy Santos nie przypuszczał, by spała spokojnie tej nocy. Będą ją nawiedzać obrazy ze zdjęć. Prawdę mówiąc, jego też prześladowały we śnie twarze zamordowanych dziewcząt. - Pani St. Germaine! - zawołał za nią. - Jeśli chodzi o pani pracownika... Zatrzymała się i spojrzała na niego z niechęcią. - Tak? - Jest czysty. Ma murowane alibi. - Uśmiechnął się kącikiem ust. Czuł, że wygrał tę rundę. - Pomyślałem, że chciałaby to pani usłyszeć. - Ty sukinsynu. - Do usług. ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY CZWARTY Lily obudziła się przy wtórze ptasich świergotów. Sądząc po łagodnym świetle, musiało być jeszcze bardzo wcześnie. Wstała nie bez trudu i wyszła na balkon, by napawać się pięknem Bożego dzieła. Z przechyloną lekko głową wsłuchiwała się w śpiew ptaków, gdy nagle poczuła przejmujący chłód, jak w styczniu. Nie, na świecie czerwiec, a jej jest zimno? Roztarła ramiona. Ptaki śpiewają, wstał piękny dzień. Tymczasem ona umiera. Nie potrafiła powiedzieć, skąd ta pewność. Jasna, nieodparta. Rozejrzała się w poszukiwaniu ptaków. Słyszała je, ale dojrzeć ich nie mogła. To dobrze, pomyślała i ogarnął ją spokój. Może On jednak weźmie ją do siebie. Może wybaczył jej grzechy. Tak wiele, wiele grzechów... Zeszła z balkonu. Boso, w samej koszuli i bez szlafroka wyszła z sypialni. Santos już wstał. Czuła zapach kawy, dochodził ją szelest przewracanych stron gazety. Santos sypiał niewiele. Kładł się późno, wcześnie wstawał. Nawiedzające go koszmary skradły mu radość głębokiego, długiego snu. Przeszła powoli do kuchni. Przenikający ciało chłód stawał się nie do zniesienia. Bardzo chciała, żeby Santos pokochał kogoś, znalazł kogoś bliskiego, z kim mógłby przeżyć życie, z kim nigdy nie czułby się samotny i opuszczony. Jak ona. Zycie jest takie krótkie, myślała. Trzeba chwytać je garściami, korzystać z niego póki czas. Santos siedział przy stole kuchennym nad gazetą i poranną kawą. Widok jego pochylonej sylwetki napełnił ją taką miłością i dumą, że na moment ustąpiło przejmujące zimno. Nie urodziła go, ale kochała z całego serca, jakby był jej synem, jakby wykarmiła go własną piersią. Kiedy stąd odejdzie, odszuka jego matkę, opowie jej o chłopcu. Chociaż Lucia zapewne wszystko o nim wie. - Santos? Uniósł głowę i spojrzał na nią z uśmiechem. - Dzień dobry. Wcześnie dzisiaj wstałaś. - Coś muszę ci powiedzieć, a ty musisz zrobić coś dla mnie. Santos spochmurniał, raptem zdał sobie sprawę, że dzieje się coś złego. - Lily... nic ci nie jest? Lewa ręka zaczęła drętwieć. Nieprzyjemne, niepokojące uczucie. Wciągnęła głęboko powietrze. - Muszę ci to powiedzieć... gdybym... nie mogła później. Podniósł się zza stołu, coraz bardziej zaniepokojony. Dotknął czoła Lily i szybko cofnął dłoń.